poniedziałek, 6 listopada 2017

Co dalej, Opolska?

Dużo osób pyta mnie, co z nowymi książkami. Zbieram się do napisania tego posta już parę miesięcy. 
Tłumacząc moją opieszałość, mogę tylko powiedzieć, że rozczarował mnie ten rok (choć i tak żyję prawie wyłącznie przyszłym). Miał być świetny, a jest hutowaty.
Jednak nadchodzi nowe i mam wreszcie konkretną wiadomość dla osób ceniących moją twórczość. Wydaję kolejną książkę! Zaskoczę czekających na Ari, – w drodze jest... Joanna. Życie uczy, że nie ma sensu za dużo planować. Joanną zainteresowało się wydawnictwo i jeśli dobrze pójdzie, książka ukaże się na przełomie lutego i marca 2018.

Niebawem wrzucę więcej informacji na ten temat.

O czym jest Joanna?

Joanna to wielowątkowa powieść o współczesnych kobietach i problemach, z jakimi się zmagają. O macierzyństwie, jego urokach i ciemnych stronach. O wyborze między rodziną a pasją i samorozwojem. O pragnieniu miłości i akceptacji, wreszcie o seksualności i bogatym życiu wewnętrznym, które często tłumione jest przez społeczne wzorce i nakazy.  Historia zawarta w Joannie to dramat obyczajowy z elementami romansu, sensacji i komedii pomyłek.

Joannę zadedykowałabym mężczyznom, choć ci pewnie ją znienawidzą.


Ale o tym wkrótce...

niedziela, 16 lipca 2017

Ian McEwan "W skorupce orzecha"


Zacznę od tego, że napisał tę książkę człowiek, który jest uznany za najwybitniejszego współcześnie pisarza brytyjskiego.

Kiedy widzę słowo "najwybitniejszy", miękną mi kolana.  Biorę książkę do mej niegodnej ręki...
A raczej tylko czytnik. Od razu mi lepiej, nikt nie nazwie mnie potworem, bo nie da się tu zagiąć rogu.

McEwan napisał m.in.: Amsterdam, Pokuta, Dziecko w czasie, Niewinni...
Dorobek imponujący i dlatego  WARTO sięgnąć  po tego najwybitniejszego pisarza, żeby wyrobić sobie zdanie o jego wybitności.

W skorupce orzecha to pierwsze moje zetknięcie z McEwanem. Zetknięcie nie rozczarowujące, ale też nie powalające na kolana.

Interesująca jest narracja prowadzona z perspektywy dziecka w łonie matki. Za to fabuła bez fajerwerków, zbyt zawyczajana dla ludzi poszukujących mocniejszych doznań. Chociaż jest tam wszystko: sex, morderstwo, alkohol, zdrada... Tylko tyle i aż tyle. Autor jest naprawdę sprawnym pisarzem, momentami udawało mu się przykuć mnie do czytnika.

McEwan zwany jest też "Ianem Macabra", ale ta powieść makabryczna raczej nie jest...

Książka przypomnała dramat teatralny. Akcja dzieje się w jednym miejscu, w starej, londyńskiej kamienicy. Główni bohaterowie dramatu to: dziecko w łonie matki, matka, kochanek i mąż. Dodajmy do tego zbrodnię i książka gotowa :)

Mimo prostej fabuły bez wielkich zaskoczeń, powieść ma w sobie drugie dno. Nie jest to tylko historia o zabójstwie i zdradzie, ale o współczesnym świecie w ogóle, o zachłanności, o próżności.

W skorupce orzecha to powieść niezbyt obszerna. Książkę można łyknąć w jeden wieczór.

Sami zdecydujcie, opnie są różne... niektórych pewnie książka znudzi innych zachwyci.  Zwolennikom lietratury "czytadło na wakacje" mówię, znajdzie coś przyjemniejszego.





czwartek, 23 marca 2017

Buntowniczka z wyboru

O tym dlaczego wypięłam się na rynek wydawniczy.
Jak zostałam buntowniczką wyboru w świecie książkowego imperium






Niektórzy moją decyzję o założeniu swojego wydawnictwa uznają za skrajny akt odwagi, inni za samobójstwo, a jeszcze inni za desperację (tych kocham najbardziej).

Droga po sukces. Czyli do odważnych świat należy

Zawsze wychodziłam z założenia, że im więcej chcesz od życia, tym więcej od niego dostaniesz. Zasada spadania z dużej wysokości też się w to wpisuje, tak jak i rada zabezpieczenia pośladków poduszeczkami.
Jak lecieć to wysoko, szybować w przestworzach i uczyć się nowych rzeczy. A może spadając, nauczymy się latać?
Wydałam swoją książkę sama, bo wierzę w to, co robię i wierzę, że jeśli moja książka jest dobra, to obroni się w gąszczu propozycji wydawniczych (tysiąca nowości polskich i zagranicznych autorów). Poza tym po prostu nie zgadzam się na warunki, jakie są stawiane autorowi. Ci, którzy piszą i wydają swoją książkę, wiedzą, o czym mówię.
Po sukcesie Anny May, Literackiego Debiutu Roku 2015, miałam nadzieję na karierą pisarską z przytupem. Ale chyba za bardzo zapatrzyłam się w wynagrodzenia pisarzy amerykańskich, którzy po udanym debiucie mogli kupić sobie jacht, bujać się przez kilka lat na tantiemach i pisać swoją nową powieść w Meksyku :D. To jednak nie zadziałało, przynajmniej nie u mnie. Nie zarobiłam milionów, ku memu wielkiemu rozczarowaniu nie kupiłam jachtu ;D i nie pojechałam do Meksyku pisać nowej powieści, ale nadal mam chęć pisania i niespożytą energię uczenia się latania.
Tym samym postanowiłam pominąć wszystkie znane drogi i, mimo propozycji wydawniczych, zdecydowałam się wydać moją książkę samodzielnie, zakładając swoje wydawnictwo „OPOLSKA”.

Plusy i minusy



Piszący wie, że książka to cud, jaki rodzi się w głowie autora. To przelanie na papier jego duszy we wszystkich odcieniach. Więc możecie sobie wyobrazić rozczarowanie pisarza, który otrzymuje „propozycję” okładki do swojej książki i nie ma na nią wpływu. Widzi wielkość liter w swojej książce i uważa, że są za małe dla osób słabo widzących, ale nie może nic zrobić, bo książka kosztowałaby za dużo… To tylko niektóre spośród wielu ustępstw, na które autor musi pójść, bo to wydawnictwo dyktuje warunki. „Na twoje miejsce mamy  kilku chętnych autorów, którzy z pocałowaniem ręki zgodzą się na wszystko”.
I niestety tak to wygląda. Jest wiele osób piszących, którzy wylewają swą duszę na papier i marzą o tym, by tylko zostać wydanym, nawet z oddaniem większości praw do swojego dzieła, zupełnie za darmo lub za pieniądze, o których wstyd mówić.
Ja, jeszcze zanim podjęłam ostateczną decyzję, próbowałam negocjacji. Chciałam więcej niż przeciętny autor, chciałam sprawiedliwego podziału, nie 10 – 12% od sprzedaży detalicznej (kwoty, za jaką wydawnictwo sprzedaje książkę pośrednikom, czyli 3 razy mniejszą, niż cena okładkowa), chciałam prawa do wyboru. I wiecie co? Figa z makiem. „Mamy wielu autorów, bla, bla, bla…”. I mieli rację :) Dziś mogę tylko podziękować wszystkim, którzy pokazali mi faka :) Jesteście cudowni!

Kasa, kasiora, hajs, czyli ile zarabia pisarz?

Autor wydający w Polsce zarabia na swojej książce maksymalnie 10 – 15%, i to zwykle ceny nie okładkowej. W innych krajach ta kwota wacha się w okolicach 20%. Przy self-publishmencie 100% minus koszty (a tych jest sporo, żeby nie było za pięknie).

Buntuje się, buntuję się

Czy wiecie, że można kupić sobie besteller? Moim największym rozczarowaniem, albo naiwnością, było odkrycie że wszystko jest na sprzedaż (oj Aga, Aga, taka jesteś duża…). Czy wiecie, że półki w księgarni są na sprzedaż? Półka „top 10”, czyli „bestseller”, kosztuje jakieś dwa kawałki, podobnie pozycjonowanie książek w przestrzeni księgarni. Uważam że społeczeństwo powinno wiedzieć takie rzeczy, bo kłamstwo jakie nas otacza, jest porażające, nie tylko w polityce. Zawsze świat książek wydawał mi się na swój sposób święty, to cecha naiwnej wielbicielki :) Nagłe odkrycie, że to, co kocham, jest poddane obłudzie rynkowej, złamało mi serce.
Mojej Róży nie znajdziecie w księgarni, bo nie zapłacę za półkę „top 10”. NIGDY! A jak ją księgarz schowa pod stertę innych książek i tak jej nikt nie zauważy i nie kupi.

Samobójstwo?

Nieee.

Autonomia

Tak! Kocham decydować o swojej duszy. Dlatego zanim wydałam Różę, odwiedziłam drukarnię „ABBEDIK” w Poznaniu, obejrzałam wszystkie ich propozycje i z pieczołowitością dobrałam okładkę, która nie była ani miękka, ani twarda, matowa, a lakier znajdował się tylko w niektórych miejscach. Taka zabawa to już zakrawa na bibliofilię. Ale uwierzcie – gdy dostałam do ręki Różę, miałam mokro majtkach.
Sam projekt okładki to ciężka praca krakowskiej graficzki, od której dostałam z dwadzieścia propozycji.
Wielkość liter w książce to moja mania dostępności książki dla każdego czytelnika. Wiem, że w bibliotekach czytelniczkami są przeważnie starsi, którzy nierzadko słabo widzą. Sama lubię czytać komfortowo.
Książka zawiera ilustracje, które sama wybrałam i umieściłam w tekście. Róża musiała być piękna.

Czy to jej się opłaca, czy bycie buntownikiem to kolejna fanaberia Agnieszki Opolskiej?
Jeśli jesteście tego ciekawi, musicie poczekać, aż podliczę to wszystko i będę wiedziała, czy to strzał w stopę, czy wystrzał szampana :D
Jednego jestem pewna – nudów nie mam :D








PS Jeśli ktoś ma ochotę zadać pytanie, chętnie odpowiem :)


środa, 22 marca 2017

Recenzja Carpe Diem





Niektóre historie są zbyt piękne, żeby nie były opowiedziane. Carpe Diem jest jedną z takich historii.

Serce Rosalie Heart przestanie bić za siedemset dni. Uporządkowana i ułożona studentka prawa zaczyna żyć zgodnie z filozofią carpe diem – chwytaj dzień, bo każdy może być jej ostatnim.
Czas przyśpiesza, wszystko staje się intensywne, szczególnie gdy Rose poznaje Daniela. Niewinna randka, która nigdy nie miała mieć ciągu dalszego, przeradza się w płomienne uczucie między dwojgiem ludzi. Ale czy warto pozwolić się tak zakochać w obliczu ciążącego nad Rose wyroku śmierci?

Książka Carpe Diem to opowieść o niesprawiedliwości jaką przynosi życie, o tym, że prawdziwa miłość, choćby tylko na chwilę, zawsze jest warta przeżycia. Że, niezależnie od okoliczności, ryzykuje się dla niej wszystko. Carpe Diem to po prostu piękna historia.

Diana Rose jest blogerką i recenzentką, studentką prawa. Carpe Diem to jej debiut literacki. Na co dzień to ona ocenia książki, dziś sama staje się obiektem krytyki. I ja mam tę świetną sposobność być jedną z pierwszych recenzentek jej książki.

Powieść Diany Rose to dobrze napisana proza new adult. Nie lubię zwrotów w stylu: „Jak na debiut, to niezłe”. Ale tak właśnie jest. Carpe Diem to dobry początek kariery pisarskiej, rozgrzewka do kolejnych powieści.

Doskonała książka to dobra fabuła i świetnie wykreowani bohaterowie. W momencie gdy zabraknie jednego z tych elementów, powieści czegoś brakuje. Często mówi się, że pisarze mają określony typ, że czują się lepiej w wymyślaniu fabuły a gorzej kreują bohaterów i odwrotnie. Jakim typem jest Diana Rose? Poczytajcie.

Pierwszoplanowymi bohaterami są Rosalie i Daniel.
Rosalie to pół Polka, pół Amerykanka. Dziewczyna urodziła się w USA, ale problemy/wybory rodzinne zmuszają ją do przeprowadzki do Polski. Zamieszkuje z bratem, który zastępuje jej ojca, z jego małżonką i dziećmi. Rosalie jest ciężko chora na serce. Jej życie to odliczanie. Jedyną szansą dla niej jest przeszczep serca.


Daniel to chłopak, którego również życie nie oszczędzało. Jest wewnętrznie skonfliktowanym dwudziestosiedmiolatkiem, który, mimo że nie dogaduje się ze swoim ojcem i dziadkiem – lekarzami, sam zostaje lekarzem. Co więcej – trafia do szpitala, gdzie ci pracują. Ale Daniel, w przeciwieństwie choćby do swojego ojca, jest mało wrażliwy na pacjentów. Traktuje ich niczym jego idol, Dr House. Ludzie są dla niego jak zepsute maszyny, które trzeba zdiagnozować i naprawić.
Mamy też kilku bohaterów drugoplanowych, mniej lub bardziej zaangażowanych. Jamesa – brata Rosalie, Agnieszkę, żonę Jamesa, dzieci, przyjaciół Rosalie, krewnych Daniela.

Książka ma dość przewidywalną fabułę, co niekoniecznie musi być minusem. To, że od początku wiemy, iż Rose umrze, tylko podkręca dramaturgię jej wyborów. Książka ma dobry początek, rozwinięcie, w którym wiążemy się z bohaterami, i zakończenie, jakie powinno zadowolić wszystkich. Są wyraźne zwroty akcji, które zawiązują fabułę.

Dla mnie Diana zdecydowanie jest typem „fabulary” – pisarki tkającej opowieść, czego świadectwem jest naprawdę dobre zapętlenie akcji na końcu powieści. Należałoby natomiast popracować nad kreacjami bohaterów, szczególnie nad różnorodnością języka. Powieść konstruowana jest narracją pierwszoosobową, świat widzimy oczami Daniela i Rosalie. Język, jakiego używają bohaterowie, jest zbyt do siebie podobny. Napotykamy na zwroty opisujące sposób ekspresji, które są takie same dla obojga bohaterów. Brakowało mi w też w świecie Daniela większej ilości żargonu medycznego, atmosfery szpitala, dyżurów.

Natomiast bardzo podobała mi się kreacja bohatera drugoplanowego – brata Rose. Wydaje mi się, że to najbardziej charakterystyczna, wyrazista postać, ze względu na swoje przekonania i sposób działania.

Mocną stroną książki jest umiejętnie przeplatana narracja Daniel – Rosalie. Książkę czyta się bardzo dobrze i szybko. Styl pisarski Diany Rose jest łatwy w odbiorze i skierowany do młodego czytelnika. Myślę, że powieść znajdzie wielu odbiorców new adult.

A to mój ulubiony cytat z książki :D:D:D:D:



Zdecydowanie polecam książkę Diany Rose.

Za przeczytanie dziękuję Wydawnictwu Videograf  i autorce.














poniedziałek, 13 lutego 2017

Fifty Shades Darker - recenzja

Tsunami
Od ilości ziewnięć cesarza austriackiego zależało powodzenie opery Mozarta. Brak ziewnięć – cudowne dzieło. Jedno ziewnięcie – jest dobrze. Dwa ziewnięcia – słabe. Trzy ziewnięcia…
Od ilości moich ziewnięć powinno powstać tsunami i przenieś nas do sali obok, gdzie grano jakiś inny film, albo najlepiej na dół do baru na drineczka;)

Ale od początku. Z czym mamy do czynienia?
Fifty Shades of Grey – Darker to druga część adaptacji filmowej niezwykle popularnej książki erotycznej autorki E. L. James. Z jednej strony powieść wzbudziła falę krytyki znawców literatury, którzy uznali ją za szmirę, z drugiej strony wywołała wielki entuzjazm ludzi, którzy lubią świerszczyki i książki typu „odpręż się, nadchodzi boskie ciało”. Ale co ciekawe, powieść stała się popularna w kręgach ludzi, którzy książką na co dzień się brzydzą. Sięgnęła po nią rzesza antyczytelników, ludzi, dla których Fifty Shades… była pierwszą książką po Naszej szkapie.

Rewolucja seksualna przy okazji
Książka ta wpłynęła nie tylko na sprzedaż gadżetów seksualnych, ale też spowodowała większą otwartość na eksperymentowanie w łóżku. Modne stało się wiązanie, zasłanianie oczu, kajdanki… :D Liczba interwencji straży pożarnej do kochanków uwięzionych w kajdankach w UK była na tyle duża, że na BBC zaczęto pisać o tym artykuły. Zabawa z kajdankami wiele par kosztowała sporo wstydu. I 295 funtów.

Do rzeczy

W piątkowy wieczór miałam okazję udać się do kina z rozentuzjazmowaną grupą kobiet popijających wino i krzyczących na dobrze zbudowanego Greya. Co z kobietą może zrobić widok umięśnionej klaty? Oglądanie w tłumie i butelka wina w dłoni mogą obronić ten film.
Dla mnie jest to ciapowata opowieść, w której erotyka to ciągłe zdejmowanie koronkowych majtek, rozpinanie koszuli i rzucanie ciała na łóżko, tudzież na ścianę, i całowanie się w dzikim uniesieniu.
Film przesycony jest nieprawdopodobnymi wydarzeniami. Co rusz jakaś trudność – pojawia się była Greya, ktoś strzela, szef jest psychopatą i najlepsze – spadający helikopter. Ten helikopter był totalnie bez sensu. Przez to zagęszczenie akcji (która była bez napięcia), tak naprawdę nic w tym filmie się nie przeżywa, tylko ogląda z rosnącym znudzeniem, które przerywane jest jakimś akcikiem miłosnym to w windzie, to w pokoju, to…   

Scena na jachcie to już po prostu apogeum kiczu. Chociaż nie – apogeum to oświadczyny i fajerwerki. Trochę mdli.



Kreacja bohaterów
Zupełnie nie przekonuje mnie postać Anastasji Steele (Dakota Johnson). Ona zachowuje się, jakby była pod wpływem alkoholu. Mówi wolno, przeciąga głoski.  Jest rozlazła i niedopasowana, ale i tak wypada lepiej niż Christian Grey (Jamie Dornan). Odtwórca roli chyba nie czuje się dobrze jako Christian i to widać. Między głównymi bohaterami nie ma chemii.

Przemiana
To co fascynuje mnie  zarówno w książkach jak i filmach, to przemiana bohatera. Lubię przyglądać się, jak ktoś mało pewny siebie zmienia się w silnego bohatera, jak skurwiel zmienia się w kogoś, kogo rozumiemy i zaczynamy lubić.
Tutaj zmiany są skokowe. Anastazja nagle staje się szefową swojego biura, jednym zdaniem sprawia, że wszyscy podziwiają jej inteligencję i pomysłowość. Jedną sceną bohater stał się bohaterem.

Odkrycie tego filmu
Umarłam ze śmiechu. Po wyjściu z kina całą drogę wymyślałyśmy nazwę dla gadżetu, jakim były dwie kulki, które on włożył jej do waginy.
Można się jednak jeszcze czegoś o naturze przyjemności nauczyć.
„Kuleczki do cipeczki!” Nadal konam.

Czy pójdę na trzecią część?
Mhyyyyyyyyyyy

Gdybym miała zamknąć tę recenzję jednym zdaniem brzmiałoby ono: